Wizyt u Sztuki nigdy za wiele, zwłaszcza gdy Sztuce daleko do zakurzonej, zaśniedziałej gabloty kryjącej zbiory śpiące tam od półwiecza. Gdy daleko jej do nieprzyjaznych pań kustoszek, dreptających za plecami i krzywiących się wymownie, gdy człowiek nieopatrznie zbliży się do Dzieła na odległość mniejszą niż obowiązująca w regulaminie, którego nikt nigdy nie widział.
Norweskie muzea odświeżają moje zamiłowanie do szwendania się po tego rodzaju przybytkach. Zamiłowanie, które polskie muzea konsekwentnie starają się ze mnie wyplenić przez kompletną stagnację, marazm i zagrzebanie się w przeszłości. Na pewno znacie te muzea - zakokoszone w PRL-u, trwające w półśnie, nieruchomo, w których człowiek ma wrażenie, że chodzi po grobowcu, tym bardziej, że każe się mu zachowywać jak na pogrzebie.
Mam żywo w pamięci jedno z takich muzeów - Centralne Muzeum Morskie w Gdańsku. Cóż to za miejsce! Gigantyczna powierzchnia kilkunastu sal zapchana gablotami, zakurzonymi makietami z lat 80., miniaturami statków, tysiącami drobnych przedmiotów wyłowionych tu czy tam z odmętów, głowami majtków i butelkami po rumie. I żeby to było wszystko! Po nich przyszły setki nieczytelnych dzienników podróży, kiepsko wyeksponowanych zdjęć i miliard-innych-pierdół, których już nie pamiętam. Pamiętam za to bardzo dobrze zmęczenie, któremu nie dało się nigdzie ulżyć, bo jedynymi miejscami do siedzenia były krzesełka pań kustoszek.
A tymczasem na świecie czasy zakurzonych gablot już dawno przeminęły. Przeminęły czasy eksponatów zwalonych, za przeproszeniem, na kupę, poopisywanych byle jak, językiem, którego nikt nie rozumie. Czasy styropianowych makiet, koszmarnych kukieł i smrodku pastowanego linoleum. Czasy muzeów - magazynów, muzeów - grobowców, gdzie nikt nie ważył się zakłócać śmiertelnej ciszy i pokasływał z cicha w rękaw, gdy drapania w gardle nie dało się już w żaden sposób zdzierżyć.
Poprzednie muzeum, które Wam pokazywałam już, już znacznie odstawało od tego znienawidzonego przeze mnie modelu, ale po wizycie w dwóch kolejnych: Muzeum Architektury i Muzeum Sztuki Współczesnej przekonałam się, że jeszcze mu trochę brakuje.
Zarówno Nasjonalmuseet - Arkitektur jak i Museet for samtidskunst są częścią Muzeum Narodowego, więc do jednego i drugiego wstęp w niedzielę był darmowy. Znajdują się bardzo blisko siebie, przy Bankplassen.
Muzeum Architektury mieści się w niedawno wyremontowanym i rozbudowanym budynku dawnego oddziału Norges Banku z pierwszej połowy XIX wieku. Szczególną cechą tego muzeum jest to, że nie posiada ono stałej wystawy, opiera się wyłącznie na wystawach czasowych, co po muzealnych atrakcjach opisanych powyżej, stanowi zgoła przyjemną odmianę. Na tamtą chwilę eksponowane były trzy wystawy: Per Line: Architect of silence, Views. Norway seen from the road 1733-2020, makieta nowego górskiego tarasu widokowego w skali 1:100, oraz planowanego muzeum kopalni cynku, przygotowane przez samego architekta.
Views. Norway seen from the road 1733-2020
1. Motto wystawy.
2. Widok od wejścia na wystawę. Dużo pachnącego drewna, wnęki, fotografie, obrazy, filmy (trochę niewyraźne, ale chciałam umieścić jakiś ogólny zarys wystawy)
3. Mapa z XVIII wieku, z którą Christian VI, król Danii i Norwegii wyruszał na inspekcję swych ziem w roku pańskim 1733.
4. Kopia jednej z ksiąg, w których uwieczniono na serii obrazków wyprawę króla.
5. Wybrane grafiki.
6. Stereoskopy, których jak najbardziej można było użyć wraz z kartami wydanymi na pamiątkę budów kolejnych odcinków dróg i torów.
7. Album z fotografiami z przełomu XIX i XX wieku pokazującymi przez jakie tereny przebijano się z drogami.
Oprócz tego wyświetlano film o 18 norweskich trasach turystycznych - nasjonale turistveger (m.in. Varanger, Lofoten, Hardanger, Senja, Aurlandsflellet). Są tak piękne, że zwyczajowo nie znajduję na nie słów. No i oczywiście od tamtej pory marzę, żeby je przemierzyć :)
Per Line: Architect of silence
Kim w ogóle był Per Line? Norweskim architektem, którego okres projektowania przypadł na drugą połowę XX wieku, mniej więcej lata 70. Łączył nowe ze starym, kamień, drewno, szkło i metal, stając się prekursorem współczesnego skandynawskiego dizajnu.
Wystawa nie była zbyt duża, ale pięknie zaprezentowana, w sali całej obitej surową szarą blachą. Wyglądała jak wnętrze łodzi podwodnej.
Makiety
I jeszcze ujęcie nowo dobudowanej sali:
Dużo interaktywnych atrakcji, między innymi budka jak dla ptaków, do której wsadzało się głowę, a tam, jak w teatrzyku, wyświetlał się film, przesuwały się papierowe drzewa i jechało się na rowerze.
Podsumowując, bardzo, bardzo mi się w tym muzeum podobało - żywe, dynamiczne, ciekawie skomponowane ekspozycje, nieprzeładowane, trzymające styl ciągnący wprost za wzrok. Po skandynawsku - jednocześnie oszczędnie i bogato. Czy nie mówiłam, że to kraj sprzeczności?
Cdn.
W następnym odcinku: Muzeum Sztuki Współczesnej i I wish this was a song.
Do napisania!
Erised