Ostatnie dwa tygodnie upłynęły mi właściwie głównie na nauce do egzaminów. A tak, egzaminów, ponieważ ja swoją sesję - nie - sesję zaczęłam właśnie w tym tygodniu. Od poniedziałku do czwartku pisałam pracę zaliczeniową na Wikingów, a temat jej brzmiał: Wyjaśnij, jak współczesne teorie tożsamości przyczyniają się do naszego zrozumienia społecznej roli przedmiotów w epoce Wikingów. Opisz jeden rodzaj przedmiotów (statki, miecze, zdobienia lub monety) i podaj przykłady z omawianych tekstów. Temat wcale przyjemny, chociaż jak zwykle męczyłam się okrutnie i mózg mi bulgotał i wypływał przez ucho, kiedy walczyłam z Demonem Zrób-Z-Tego-Pracę-Naukową. Nie zrobiłam, ale uważam, że napisałam całkiem przyzwoity esej i liczę co najmniej na C (kurs magisterski - cóż poradzę.) Dzisiaj pisałam runologię, a formalności przy tym było co najmniej tyle, co na maturze: praca pisana w trzech kopiach, na specjalnym sygnowanym papierze, numery referencyjne, dziesięcioro pilnujących, no egzamin państwowy cholera. Tyle, że do toalety można było wyjść, za asystą, ale zawsze. No, ja nie zdążyłam zapragnąć. Pytania mi podeszły (jak cała runologia, jak już wiecie;), siadłam i zapisałam siedem soczystych stron o końcówkach fleksyjnych w starym futharku i zmianach w relacjach grafo-fonologicznych samogłosek podczas tranzycji z epoki wikingów do średniowiecza. Czysta poezja.
No, i teraz został mi już ino norweski. Ustny mam w poniedziałek, pisemny 12 grudnia, więc zdążę się spokojnie przygotować. Muszę Wam powiedzieć, że mówię już całkiem, całkiem nieźle. Jest to o tyle zaskakujące, że w jedynym obcym języku, którym władam płynnie, czyli angielskim, zaczęłam mówić dopiero po dobrych kilku latach nauki. A tutaj - trzy miesiące. I już jestem w stanie zrozumieć napisy informacyjne, reklamy w metrze, a nawet pogadać całkiem swobodnie z panią w biurze. A wszystko to zasługa Toril i jej szalonej superintensywnej metody nauczania. No i tego, że ten norweski nie jest zbyt trudny, serio.
Byłam też w międzyczasie na kilku wyprawach muzealnych. Którejś słonecznej niedzieli (a słonecznych dni coraz mniej i mniej!) wybrałam się z twardym zamiarem zwiedzenia Galerii Narodowej. Ale było tak pięknie, że kiedy wysiadłam sobie koło Teatru Narodowego stwierdziłam, że co mi szkodzi, Galerię po ciemku oglądać też można, pójdę sobie na twierdzę popatrzeć jak fiord lśni w słoneczku. I poszłam. I tak mnie jakoś ścieżki poprowadziły, że zaszłam aż pod bramę tamtejszego zamku. No to stwierdziłam, że jak już tam jestem, to sobie go zwiedzę, bo czemu nie, też to miałam w planach. I muszę Wam powiedzieć, że to będzie chyba jedno z najmilszych moich wspomnień, jakie wywiozę z Oslo.
Twierdza, bo to właściwie jest twierdza z dobudowaną częścią zamkową, jest przepięknie odrestaurowana, czysta, porządnie zagospodarowana i żywa. Okazuje się, że król nadal przyjmuje tutaj zagranicznych gości, dokładnie w tej samej sali, w której król Christian IV przyjmował swoich, tylko że trzysta lat temu.
Odbywają się tutaj wiece, państwowe bankiety i uroczystości, a w kaplicy zamkowej odprawiane są nabożeństwa. Pod kaplicą znajduje się grobowiec królewski, w którym spoczywa tych niewielu norweskich królów z czasów, gdy Norwegia jeszcze była niezależna i tych, kiedy już. Przedział czasowy między nimi wynosi jakieś hm... siedemset lat.
Najpiękniejszym pomieszczeniem, według mnie, jest Hol Christiana IV, tego, o którym wspominałam wcześniej. Wielka, drewnem wyłożona sala o pobielonych ceglanych ścianach, oszczędnym umeblowaniu, rozświetlona mnóstwem okien wychodzących na błękitną zatokę. Coś wspaniałego!
Największe wrażenie robi za to sala Olafa V. Tak musiały wyglądać pomieszczenia, w których zbierały się trzynastowieczne wiece Wikingów. Wyobraźcie sobie te wielkie brodate postacie siedzące w milczeniu na ławach pod ścianami i króla za stołem, w blasku świec i księżyca świecącego przez gotyckie okna...
A taki widok roztaczał się z wałów:
Pięknie. Piękniepiękniepięknie.
A dzisiaj Andrzejki! Może namówięc Arum, żeby polała ze mną wosk :)
Udanej zabawy,
przychylnych wróżb
i nietrafienia butem rzucanym przez ramię
Życzę Wam ja.
I do napisania!
Erised
P.S. A do Galerii też wtedy dotarłam! Skromne, ale wysmakowany, by tak rzec, zbiory. Dużo artystów skandynawskich, którzy nie wiedzieć czemu rzadko kiedy zawisają w Polsce. A szkoda. Zostałam fanką Fearnley'a :)